„Rysopis: Gęba niegdyś piękna. Włosy niegdyś blond. Wykształcenie: niższe. Zawód: posługaczka oraz pośredniczka od wszystkiego. Charakter: pogodny skąpiec i dusigrosz. Zainteresowania: Kobra i Synod.” Taką charakterystykę siebie napisała na kilka tygodni przed śmiercią Hanna Chrzanowska. Po takim opisie można wysnuć wniosek, że to kobieta z dystansem do siebie, ludzkimi wadami i zainteresowaniami. Dwoma słowy – dowcipna, ale nic specjalnego. Jednak ta skromna osoba była w stanie zachwycić Karola Wojtyłę i stać się pierwszą błogosławioną świecką pielęgniarką.
Córka profesora Chrzanowskiego i garść informacji o Rodzinie Szlenkierów
Po tym przydługim wstępie można wrócić do początków, a cała ta historia rozpoczyna się w Warszawie, gdzie 7 października 1902 roku w rodzinie prof. Ignacego Chrzanowskiego – wybitnego historyka literatury polskiej – i Wandy z domu Szlenkier, przychodzi na świat malutka Hania. Przyszła błogosławiona pochodzi z rodziny szlacheckiej, która legitymuje się herbem Korab. Dziadkowie Hanny od strony ojca nie byli tak zamożni jak rodzina Szlenkierów. Ojciec Ignacego zakupił majątek i folwark Dziadkowskie, (tam urodziły się kolejne dzieci)i wybudował dwór, z którego potem „tynk odpadał płatami”. Chrzanowscy byli właścicielami ziemskimi, którzy posiadali swoje dobra w Stoku Lackim, lecz mimo tego borykali się z problemami finansowymi. Byli blisko spokrewnieni z Henrykiem Sienkiewiczem oraz Joachimem Lelewelem. We wspomnieniach Hanny rodzina od strony ojca była zawsze wierna patriotycznym wartościom, co przejawiało się w postawie jej starszego brata, który był oficerem Wojska Polskiego. W okresie największego kryzysu finansowego Chrzanowskich nie było stać na remont własnego domu, lecz w tym czasie ukazuje się nadrzędna wartość charakteryzująca ich ród, a która była wspólną cechą z rodziną matki Hanny, czyli pomoc potrzebującym. Przykładem tej postawy jest postawienie czworaków dla swoich pracowników za cenę remontu własnego domu. Rodzina Szlenkierów pochodziła ze Szwarcwaldu, skąd przeprowadziła się do Torunia, a stamtąd na przełomie XVIII i XIX w. przeniosła do Warszawy. Byli oni ewangelikami, a z zawodu garbarzami. Po przybyciu do obecnej stolicy Polski dorobili się wielkiej fortuny jako przemysłowcy. Słynęli oni także z wielkiego patriotyzmu – żeby nie być gołosłownym – dziadek Hanny był więźniem Cytadeli, a ostatecznie zmuszony był do emigracji, zaś kuzyn za udział w powstaniu styczniowym został zesłany w głąb Rosji, gdzie zmarł. Wyrazem ich bogactwa jest pałac, który dzisiaj stanowi Ambasadę Republiki Włoskiej, a we wspomnieniach Hanny stanowi „czarodziejski pałac dzieciństwa”. Wielkie bogactwo nie zamknęło jednak serc rodziny Szlenkierów: zakładali dla swoich pracowników ubezpieczenia na starość oraz kasę chorych, a dla ich dzieci postawili trzyletnią szkołę podstawową, którą utrzymywali. Do pani Marii, czyli babci Hani, każdego pierwszego dnia miesiąca przychodziły całe rzesze ubogich, którzy prosili o jałmużnę. Sama przyszła błogosławiona wspominała ten etap swojego życia jak i swoich dziadków w następujących słowach: „Moi dziadkowie od strony macierzystej byli najautentyczniejszymi filantropami. Wzrastałam w atmosferze pomocy drugim i tzw. wówczas dobroczynności jako w najnaturalniejszej aurze”.
Powołanie do dobroczynności
Już jako dziecko wzrastając w tej atmosferze zaczyna rozumieć, że jej powołaniem jest praca z ludźmi, chociaż nie przejawiała tego w sposób szczególny w codzienności. Jak każda pewnie dziewczynka, bawiła się w szpital dla lalek. Był tylko jeden wyjątek, o którym wspomina. W tym szpitalu, ona nie była bohaterską panią doktor, a była pielęgniarką. Podczas zabaw z koleżankami, także była tą, która zakładała opatrunki, a nawet czasami liściem wyciągała piasek ze skaleczonych kończyn swoich koleżanek. Doszło nawet do tego, że sama jako dziecko czasami się kaleczyła, tylko po to, aby założyć opatrunek. Kolejną osobą, która miała głęboki wpływ na postawę Hanny była jej ciocia Zofia, która zamierzała ukończyć studia medyczne w Genewie, jednak choroba matki zmusiła ją do szybszego powrotu do domu. Wtedy to wprowadziła Hannę w świat chorych. Kiedy babcia przyszłej błogosławionej poczuła się już lepiej, Zofia Szlenkier postanowiła kontynuować studia, jednak do Genewy nie wróciła, a wybrała Szkołę Pielęgniarstwa w Londynie. Po powrocie w 1910 roku postanowiła cały fundusz spadkowy przeznaczyć na budowę szpitala dziecięcego w Warszawie, którego budowę ukończono kilka miesięcy po śmierci Marii – babci Hanny. Hanna żywo interesowała się budową szpitala, a cała rodzina Chrzanowskich wspierała to wydarzenie. Ponadto pieniądze przeznaczone na dom w Krakowie wsparły istniejącą już szkołę im. Karola Szlenkiera w Warszawie.
Przyjazd do Krakowa
Do miasta królów polskich przenieśli się, gdy Hanna miała osiem lat, a jej ojciec przejął katedrę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Swoich rodziców wspomina w pamiętniku: „dobroć mojego taty, dobroć cudowna, była na pewno dalszym ciągiem dobroci tego domu”, zaś mamę stawiała jako wzór służby – jako młoda panna pracowała w ambulatorium i nie raz opatrywała rany warszawskiej biedoty. Ponadto pisze: „Oboje byli niewierzący: i moja matka (w paszporcie wyznania ewangelicko – augsburskiego), długie lata w mękach ateistycznego pesymizmu i mój ojciec (w paszporcie rzymski katolik) pozytywistyczny wówczas liberał co się zowie! Ale każde z nich straciło inną wiarę i każdemu z nich został po niej inny osad.” Hanna często opuszczała Kraków udając się do sanatorium w Zakopanem, ponieważ była dzieckiem chorowitym.
Można być szczęśliwą w szpitalu
W 1914 roku podczas wizyty u swojej cioci w Warszawie zachorowała na czerwonkę, jej stan był na tyle poważny, że zagrażał życiu chorej. Dwunastoletnia dziewczyna musiała pozostać w szpitalu, który powstał kilka lat wcześniej z inicjatywy Zofii. Obawiano się jak Hanna zniesie trudy bycia w szpitalu dlatego matka pozostała i zamieszkiwała u ciotki. Ku zaskoczeniu wszystkich czuła się tam bardzo szczęśliwa, czego wyrazem może być opis sali pozostawiony w pamiętniku, czy imiona i nazwiska wszystkich lekarzy i pielęgniarek, którzy opiekowali się nią podczas choroby. W sposób szczególny zapamiętana została jednak p. Aniela, która w głównej mierze przyczyniła się do rozeznania powołania pielęgniarskiego już w młodym wieku. „Gdybym miała pisać powieść, a nie pamiętnik, na pewno panna Aniela stałaby się w niej postacią centralną. Mała pacjentka uległa czarowi pielęgniarki, która wzbudziła w niej płomień! […] Czułam się jednak naprawdę chora i troskę Anieli odczułam wtedy głęboko. […] doskonale mogę sobie przypomnieć o co mi wtedy chodziło. Chodziło o jakąś cichość, miękkość jej obejścia, głosu, dotknięcia. […] O tak, w powieści byłby wstęp taki: „ta noc zadecydowała o całym jej życiu” ”.
Życiowe decyzje Hani
Na owoce tej przyjaźni nie trzeba było długo czekać. W dzień swoich urodzin Hanna dostaje od rodziców dziesięć rubli, które może wykorzystać jak chce. Przyszła pielęgniarka jako dziecko nie wie jeszcze jak właściwie wykorzystać te pieniądze i prosi rodziców o radę. Wspólnie podjęli decyzję o zakupie ubrań dla chłopczyka, który nie miał własnej garderoby, a wciąż znajdował się w szpitalu. Ten prezent został doręczony osobiście – „nie chodzi o sam dar (byłam tak obdarowana i tonąca we wszystkich obfitościach), ale o sposób złożenia daru, nie anonimowy na „jakiś cel”, tylko konkretnemu biedakowi i do tego w ramach, które dały mi radość” – wspomni po latach Hanna pisząc pierwsze strony swego pamiętnika. Uczęszczała do gimnazjum sióstr urszulanek, gdzie zdała maturę z wyróżnieniem w 1920 roku i zaraz później zapisała się na kurs pielęgniarski razem z przyjaciółką, aby nieść pomoc żołnierzom rannym podczas wojny polsko – bolszewickiej, a następnie podjęła pracę w Klinice Chirurgicznej w Krakowie. Już w grudniu tego samego roku podejmuje studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, na Wydziale Polonistyki, ponieważ nie chciała być lekarzem, a żadnej szkoły pielęgniarskiej jeszcze wtedy nie było. W tym okresie związuje się z ambulatorium Panien Ekonomek św. Wincentego a Paulo, gdzie skierowała ją Służebnica Boża Maria Epsteinówna OP, z którą łączyła ją szczera przyjaźń.
Studia Pielęgniarskie
Losy jednak potoczyły się w inną stronę i wybrała nowo powstającą Warszawską Szkołę Pielęgniarek. Rodzice w pełni zaakceptowali jej wybór, jednak zawód pielęgniarki był uważany za rolę z niższych sfer społecznych oraz za zawód poniżający i głupawy. Hanna musiała się wtedy zmierzyć z falą ironicznych komentarzy na ten temat, takich jak np. „widać nie taki głupawy [zawód], skoro słynny profesor Chrzanowski posyła swoją córkę do szkoły pielęgniarskiej”, czy „to już Chrzanowscy tak nisko upadli?”. Przed wyjazdem na wymarzone studia spotkał Hannę wypadek, z którego stukami będzie się zmagać do końca życia. Podczas prac w domu czyściła klosz, który urwał się i spadł jej na rękę. Chrzanowska znowu znalazła się w szpitalu, gdzie czekał ją zabieg rekonstrukcji ścięgien oraz bolesna rehabilitacja. Jeden z palców jej ręki nigdy nie wrócił już do pierwotnej świetności i pozostał skrzywiony. W 1922 roku w końcu mogła się stawić w Warszawie i rozpocząć studia. Jednak życie w akademiku nie było usłane różami, ambitna uczennica była często wykończona, a w wypoczynku przeszkadzały jej własne koleżanki, które mniej poważnie traktowały swoją pracę. Ponadto narzekano także na wyżywienie; pierwszym posiłkiem na akademickiej stołówce okazały się śledzie w cieście. Prawie nikt nie chciał ich tknąć, z wyjątkiem Hanny, która uważała, że jedzenie potraw które nam nie smakują umacnia charakter. W szkole panował wysoki poziom i wykładowczynie naprawdę wymagały wiele od swoich uczennic – nie tylko w szpitalu, ale także i poza nim. Chrzanowska sama się o tym przekonała, gdy wróciwszy z dyżuru zastała na komodzie list o treści: „Droga Panna Chrzanowska. Czy są jakieś powody, dla których jesteś pani mniej porządna w swojej szafie niż w szpitalu?”. Nie brakowało też chwil wesołych, kiedy przebierało się za starsze panie i biegało po Nowym Świecie. Śledząc pamiętnik Hanny można dostrzec, że największą tremę miała przed praktykami, które zostały wyolbrzymione przez jej starsze koleżanki do tego stopnia, że podanie basenu stało się czynnością niebezpieczną dla pacjentki i rzadko kiedy nie kończyło się to wypadkiem. Były do tego stopnia przejęte, że pewnego wieczoru zamknęły się ze swoją koleżanką w jednej z sal, Hanna wskoczyła do łóżka, a towarzyszka trudów studenckiego życia zaaplikowała jej basen. Kiedy już jako dorosła wspominała studia, to stwierdza, że rzeczą bardzo dobrą było od samego początku nastawienie ku chorym. Jednak wspomina też chwile ciężkie: „Ćwiczenie zbiorowe toalety pośmiertnej jest pogwałceniem zwłok. To wcale niepotrzebne. Toaleta pośmiertna jest dla zmarłego, nie dla uczniów. Robi się ją jak ostatnią posługę choremu. Jako okazanie miłości i szacunku. Pielęgniarka służy do końca. Ćwiczenie również ze względów dydaktycznych nie jest konieczne – i tak każda się nauczy, każda stanie w obliczu śmierci”. W końcu też Hanna ukazuje nam w pamiętniku swoją negatywną postawę do wiary i do duchowieństwa. Podczas tego wspomnienia do szpitala przychodzi ksiądz, aby udzielić sakramentu chorych oraz rozgrzeszenia w godzinie śmierci. Ksiądz „wydawał mi się niepotrzebny w szpitalu, sztuczny. (…) Chełpiłam się swoją niewiarą, ale i tolerancją (…). Pamiętam go dobrze nad umierającą, jego natarczywe żałujesz? – raz, drugi powtarzane. Nie myślałam ani chwili o najważniejszym. O rozstrzygnięciach życia.”.
„Co pani lubi?”
Moment pierwszego etapu nawrócenia przyszedł chwilę później, kiedy podczas pielęgnacji pacjenta wdała się w rozmowę: „ A pani właściwie dlaczego poszła na pielęgniarstwo? Odpowiedziałam oczywiście: No bo to lubię. Wtedy spojrzał na mnie ostro i zapytał: A co Pani lubi? Sam szpital, czy chorych ludzi?”. To pytanie pozostało z Hanną do końca jej życia. W 1925 roku udała się na roczne stypendium Fundacji Rockefellera w Paryżu. Kilka lat później z ramienia tej samej fundacji udała się do Belgii w celu zapoznania się z pracą higienistki szkolnej. Następnie pracowała jako instruktorka w Szkole Pielęgniarek i Higienistek w Krakowie, a od 1929 roku została redaktorką naczelną Pielęgniarki Polskiej – pisma przeznaczonego dla zawodowych pielęgniarek. Drogę jej rozwoju przerwała wojna.
II wojna światowa
Już od pierwszych chwil podjęła w Radzie Głównej Opiekuńczej pracę na rzecz uciekinierów i osób przesiedlonych. Podczas pierwszych dni wojny zmarła ciotka Zofia, która była mocno schorowana. Dwa miesiące później podczas Sonderaktion Krakau został aresztowany ojciec Hanny, jednak podczas ostatniego pożegnania w Krakowie, córka Ignacego nie była obecna. Dziesiątego listopada Niemcy zapukali do drzwi pań Chrzanowskich nakazując im opuszczenie domu w ciągu dwóch godzin. Jednak pomimo tych osobistych dramatów, Hanna nie zaprzestała pracy z osobami ubogimi. Została kierowniczką jednego z czterech oddziałów dla przesiedleńców mieszczącego się na ulicy Mazowieckiej. Mimo dużego ryzyka, zorganizowała tam w 1939 roku Wigilię, podczas której rozdano paczki zapomogowe. W obozie mieszczącym się w dawnych koszarach znajdowały się również sieroty, którym szukała rodziny zastępczej. Warto pamiętać, że dzieci do adopcji znajdowano przez cały okres wojny. Niedługo po tych wydarzeniach, bo już w styczniu 1940 roku, Hanna przeżyła kolejny wielki cios, jakim była strata ojca, który zmarł 19 stycznia w szpitalu obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. W wigilię święta nawrócenia św. Pawła wraz z matką udały się do Berlina, skąd dwa kilometry pokonały pieszo, aby przekroczyć bramę z napisem „arbeit macht frei”. Po sześciu godzinach czekania młody niemiecki żołnierz zawołał je do środka pomieszczenia, w którym znajdowało się ciało prof. Chrzanowskiego. Dwa dni później kobiety znowu przekroczyły obozowe druty w celu odebrania rzeczy, których Niemcy nie wydali wcześniej. W walizce znajdowały się rzeczy przygotowane pół roku wcześniej przez Wandę Chrzanowską. W drodze powrotnej napotkały dwóch Polaków, którzy opuścili obóz. Rzeczy, które stanowiły relikwie po zmarłym mężu Wanda oddała bez wahania. Na urnę z prochami czekano długo, jednak wcześniej, bo 9 lutego do Krakowa powrócili profesorowie, uwolnieni po wielu dyplomatycznych akcjach. Wśród nich był przyjaciel Ignacego, ksiądz Konstanty Michalski CM, który zapewnił Wandę o tym, że Ignacy nawrócił się przed śmiercią. Kolejny cios najprawdopodobniej przyszedł w 1943 roku, gdy Hanna dowiedziała się, że jej brat został zamordowany w Katyniu. Można przypuszczać, że przyszła błogosławiona wraz ze swoją matką nie dowierzały opublikowanej przez Niemców listy poległy polskich oficerów i dalej prawdopodobnie żyły nadzieją. Ostatecznie też nie ma żadnej informacji, kiedy Hanna dowiedziała się o śmierci swojego brata. Jednak nie można było nawet na chwilę zatrzymać się i zacząć płakać. Trzeba było nieść pomoc innym, a obowiązków przybywało. W listopadzie 1944 aresztowano Marię Starowieyską, która była kierowniczką Sekcji Pomocy Przesiedleńcom, schedę kierowniczą po niej objęła Hanna, która nieraz ryzykowała swoim życiem podczas pomocy żydowskim dzieciom przez całą wojnę. We wspomnieniach Janiny Porębskiej zachowało się wspomnienie o pewnym ryzykownym zajściu: „pewnego wieczoru Hanna wróciła […] pełna napięcia; opowiedziała że musiała przeprowadzić przez miasto żydowską dziewczynkę, o rysach wyraźnie semickich”, ale jednak się udało. Nikt ich nie rozpoznał. Wojna dobiegła końca.
Po wojnie
Zakończenie najtragiczniejszego konfliktu w dziejach świata wcale nie oznaczało dla Hanny chwili wytchnienia, ponieważ władze komunistyczne bardzo sprzeciwiały się czemukolwiek, co było związane choćby z przejawami przedwojennej Polski, a co za tym idzie z wszelką „burżuazją”. Hanna nie miała lekko, gdyż należy pamiętać, że wywodziła się z rodziny szlacheckiej. Jednak każda władza, nawet ta ludowa, potrzebuje ludzi do pracy oraz ludzi, którzy danego zawodu nauczą. W związku z tym Chrzanowska przeprowadziła się na ulicę Łobzowską 61, gdzie znajdował się Dom Uniwersytecki i rozpoczęła pracę jako kierownik szkolenia otwartej opieki zdrowotnej w Państwowej Szkole Pielęgniarstwa w Krakowie, której dyrektorką była Anna Rydlówna. Przyszła błogosławiona miała pełną swobodę w organizowaniu działu szkolenia. Wprowadziła w schemat studiów dwa nowe działy jakimi były opieka przyszpitalna i od 1946 roku pielęgniarstwo domowe, któremu Hanna w późniejszym życiu oddała się bez reszty, nawet pisząc podręcznik dla studentek.
W celu lepszego poznania tej gałęzi opieki nad drugim człowiekiem wyjechała w 1946 roku do Stanów Zjednoczonych jako stypendystka UNRRA. Mieszkania w jakim przyszło mieszkać Chrzanowskiej jak i jej koleżankom wcale nie były lepsze od tych, których doświadczyła w Warszawie jako studentka. Mimo tego, w swoim pamiętniku zanotowała: „Poza ogólnym pogłębieniem wiedzy wyniosłam stamtąd utwierdzające mnie w przyszłych walkach pewniki: że pielęgniarstwo domowe jest pracą bardzo mądrą, bardzo szeroką, że są potrzebne, tak jak w innych działach, wysokie kwalifikacje.” Stąd można wnioskować, że jako wykładowczyni, przyszła błogosławiona była niezwykle wymagająca, jednocześnie wpajając zasadę „chory ma zawsze racje”. Przykładem może być sytuacja, gdzie jedna z uczennic siedząca na stole w przychodni na Skawińskiej zakomunikowała, że właściwie nie ma co robić. W odpowiedzi usłyszała: „Pani rzeczą jest, aby pani nie mogła zipnąć”. Poskutkowało to tym, że sama po godzinach pracy w tajemnicy przed Hanną podejmowała się dodatkowych pielęgnacji, a gdy chciano jej tę pracę wynagrodzić stwierdzała „czyż wam nie przyjemnie, że to robię z serca”.
Zaraz po powrocie do Krakowa w styczniu ’47 wciela w życie to, co poznała w Ameryce, jednak już na samym początku zaczynają się problemy, gdyż lekarze w ogóle nie rozumieli idei pielęgniarstwa domowego, wysyłając pielęgniarki do środowisk bardzo ubogich, a nie do osób chronicznie chorych, dla których ta forma pomocy była dedykowana. Hanna postanowiła działać na własną rękę i pierwszymi wytropionymi pacjentkami były starsze panie, jedna z Pędzichowa, druga z ulicy Siemiradzkiego, a trzecia z ul. Topolowej, o której zanotowała w pamiętniku: „Buda, paraliż, pląsawica, smród i głód. Z uczennicą moją jedną z najmilszych – Marysią Czarnowską, woziłyśmy do niej zimą 1945-1946 węgiel na saneczkach od karmelitów bosych – to była pierwsza furta klasztorna, do której zadzwoniłam z prośbą o pomoc.” Chwilę później chorzy zaczęli spływać z różnych części Krakowa.
Jedna z praktykantek wspomina z „wyprawy na dziady” – tak określały wizyty u chorych, których odnajdywała Chrzanowska – że u starszej pani należało obciąć paznokcie, które dawno nie były obcinane. Po obcięciu spadały one na ziemię z hukiem. Kolejne wspomnienie pokazuje nam, że przyszła błogosławiona nie wymagała tylko umiejętności pielęgniarskich, ale także ludzkiego podejścia do chorego. Kiedy uczennice zastanawiały się, czy muszą sprzątać mieszkanie chorego podczas odwiedzin Hanna odpowiadała, że nie leży to w zakresie obowiązku pielęgniarki, ale jest to „zwykła usługa wykonywana przez każdego dla człowieka potrzebującego”.
Nie wszystkie uczennice jednak kochały swoją nauczycielkę, zdarzyły się wśród nich też takie, które wniosły oskarżenie do władz państwowych, że Chrzanowska wysyła studentki do osób z rodzin arystokratycznych. Jednak ona bez szemrania tłumaczyła, że posyła je wszędzie tam, gdzie jest potrzeba, do różnych warstw społeczeństwa.
Hanna stała się w tym czasie też obrończynią domu chorego, twierdząc, że osoba chora może decydować o swoim pobycie w domu i ma święte prawo do tego, aby go nie opuszczać. Osoba doświadczona dolegliwościami, które uniemożliwiają jej normalne funkcjonowanie w społeczeństwie, w domu odnajduje swój świat, który jest nacechowany swobodą. Ponadto uważała, że nie należy naciskać z decyzją o przeniesienie do szpitala czy domu opieki na osoby samotne, dla których wybór oznaczał bilet w jedną stronę. Jedynym wyjątkiem była kwestia ratowania życia, w takich przypadkach niemal używała siły, aby odesłać chorego do domu opieki. Nie oznaczało to jednak wykonanego zadania. Chrzanowska w miarę możliwości starała się odwiedzać osoby, którym wywalczyła miejsce w zakładach opieki zdrowotnej.
Okres zawodów
W latach 1953 i 1954 pierwszy raz zrozumiała, że sama z przyjaciółkami i studentkami nie jest w stanie pomóc wszystkim potrzebującym. Wtedy też po raz pierwszy poprosiła siostry zakonne o pomoc. Plan był prosty, każde zgromadzenie miało przyjąć po jednym chorym. Niestety jej plan – mimo zaangażowania w sprawę biskupa Jopa oraz sióstr urszulanek – nie spełnił się. Dodatkowo wśród nowych uczennic Krakowskiej Szkoły Pielęgniarek zaniknął duch służby.
Hanna postanowiła zmienić otoczenie i podjąć się nowej pracy którą jej zaproponowano. Opuściła Szkołę Krakowską, aby zostać dyrektorką Szkoły Pielęgniarstwa Psychiatrycznego w Kobierzynie. Jednak bardzo szybko szkołę zamknięto. Ministerstwo Edukacji nie tłumaczyło swojej decyzji. Najprawdopodobniej pozbawienie Chrzanowskiej posady oraz zamknięcie placówki było spowodowane zorganizowaną przez nią pielgrzymką dla studentów na Jasną Górę. Hanna wystarała się o wcześniejszą emeryturę nauczycielską.
We wspomnieniach i pamiętniku można znaleźć dwa jej komentarze do tego okresu życia. Oddajmy zatem głos samej błogosławionej: „To wszystko – to tylko w skrócie: organizacja, rozwój, upadek. Nie upadek szkolenia […], ale – jak się rzekło – mnie zawsze bardziej chodziło o chorych niż o szkolenie”, później powie w konferencji do Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo: „Długie lata byłam instruktorką, dyrektorką. Kierowałam, rządziłam, egzaminowałam. Co za radość na stare lata dorwać się do chorych: myć, szorować, otrząsać pchły”.
Nawrócenie i duchowość
Hanna nawróciła się jeszcze przed wojną. Duży wpływ na to miały osoby: Maria Epstein, o której była już mowa, a także Maria Starowieyska, która była najbliższą przyjaciółką Chrzanowskiej, a która także była siostrą bł. Stanisława Starowieyskiego. To dzięki niej przyszła pielęgniarka pogłębiła swoją duchowość. Od lat 30 bardzo ściśle współpracowały m. in. w redagowaniu czasopisma Pielęgniarka Polska. Dowodami na nawrócenie w tych latach są książki i nowele, które Hanna pisała w większości pod pseudonimem Agnieszka Osiecka. Pierwsza nowela to Klucz niebieski z 1934 roku, w którym bohaterka przebywająca w Paryżu szuka jego piękna, jednocześnie uświadamiając sobie duchową pustkę. W kościele słynnym z nawróceń (Notre – Dame des Victoires), porażają ją słowa umieszczone na jednej z tabliczek wotywnych : „Dziękuję Matce Boskiej za zwycięstwo nad moją wolą zbuntowaną.”. Wcześniej Hanna w 1933 roku otrzymuje Mszał od rodziny Klugerów z prośbą o modlitwę. W roku 1938 pisze powieść Krzyż na piaskach. Zawarta jest w niej opowieść o przygotowywaniu i odbyciu spowiedzi po latach. O tajemniczym krzyżu na wydmach (krzyżu łaski), pod który udała się po spowiedzi.
W początkowym okresie duchowość miłosierdzia Hanny była oparta o kazania x. Piotra Skargi SJ, którym poświęciła artykuł w czasopiśmie Pielęgniarka Polska. W roku 1956 r. zostaje tercjarką zakonu św. Benedykta. Ojciec Leon Knabit OSB stwierdza: „To była kontemplacyjna dusza. Poznałem ją jako pobożną, ale ciętą na dewocję kobietę. Praktyki ograniczyła do tego co najważniejsze: czytanie Biblii, Oficjum, Msza św., adoracja Najświętszego Sakramentu, różaniec.” Ponad to jej życie duchowe opiera się na cichej modlitwie, a także głębokim przeżywaniu Triduum Paschalnego, które spędzała w ciszy Tynieckiego Opactwa. Właśnie podczas jednej z takich wypraw, co prawda nie na Triduum, ale z potrzeby serca, przyszła Hannie myśl o oparciu pielęgniarstwa domowego o Kościół, a w szczególny sposób o zakony.
„Musisz dopomóc!”
Hanna rozpoczęła poszukiwania. Wiedziała, że na wielką pomoc ze strony Służby Zdrowia nie może liczyć, nie namawiała także swoich byłych uczennic do pomocy. Postanowiła, że należy jakąś parafię „zdobyć”. Należy zrozumieć powściągliwość Chrzanowskiej, której wcześniejsze wspomnienia ze współpracy z zakonnicami i księżmi nie były dobre. Udało jej się kiedyś nawet znaleźć parafię i sama podjęła się opieki nad chorą, jednak doszło do konfliktu między nią a proboszczem, który chciał siłą przenieść podopieczną Hanny do zakładu opieki zdrowotnej. Po tym incydencie przyszła błogosławiona jeszcze bardziej się zraziła. Dopiero Zofia Szlendak nakłoniła ją do spotkania z „wujkiem”, czyli Karolem Wojtyłą, którego nasza bohaterka znała słabo, jedynie z ambony.
Tutaj drogi czytelniku Fary Mieleckiej muszę Cię przeprosić za bardzo długi cytat z Pamiętnika Hanny Chrzanowskiej, ale jest on dany po to, abyś lepiej zrozumiał zapalczywość pielęgniarki i lekkość pióra córki profesora literatury polskiej z Uniwersytetu Jagiellońskiego: „Był czerwiec 1957 roku. […]. Spóźnił się. Czekałyśmy w jego dość dużym i dość zagraconym pokoju w którymś z księżowskich domów na Kanoniczej. Rozmowa była krótka. We mnie się paliło: musisz dopomóc! Słuchał z tym swoim dowcipnym uśmiechem, jakby lekko drwiącym. Nie wiedziałam jeszcze, że mam przed sobą najwspanialszego słuchacza wszelkich spraw. Polecił nam przyjść za kilka dni o godzinie 12:00 do kościoła Mariackiego – tam będzie czekał i zaprowadzi nas do ks. infułata Machaya (zasłużony proboszcz i archiprezbiter mariacki, przyczynił się do odnowy kościoła i powrotu ołtarza Wita Stwosza – przyp. red.).
Spotkałyśmy się z ks. Wojtyłą przed ołtarzem Chrystusa Ukrzyżowanego i we troje poszliśmy do prałatówki. […]. Nie mogę określić inaczej mojego uczucia jak wściekła pasja. Niechby odmówił! Niechby nie pojął! Przygotowałam sobie na ten wypadek mnóstwo strzał – zamieniłam się cała w kołczan.
Przedstawiłam mu krótko i węzłowato sytuację chorych. Brak istnienia pielęgniarstwa domowego w ramach służby zdrowia. […]. Konieczność zaangażowania przez proboszcza stałej, płatnej opiekunki chorych. Wielki, siwy, patrzył na mnie spokojnie oczyma, które potem były tak bardzo biedne, a wtedy jeszcze zdrowe.
– Tak! Zagadnienie chorych jest mu znane jeszcze z parafii Najświętszego Salwatora. Rozumie. Potem rzeczowo: 1000 zł miesięcznie wystarczy?
-Wystarczy, potaknęłam olśniona. […]
Odeszłam, mimo triumfu – jak zmyta. Głupie strzały, z których ani jednej nie musiałam wypuścić.”
Taki był początek pielęgniarstwa parafialnego. Ksiądz Machay skierował także do domu Hanny s. Darię ze Zgromadzenia Duszy Chrystusowej, która już była dyplomowaną pielęgniarką, a która stała się pierwszą opiekunką chorych w nowo powstałym dziele miłosierdzia. Niestety, władze zakonne szybko skierowały ją poza Kraków.
W styczniu 1960 roku chorych było 35, a pielęgniarek 4. Później o sprawie dowiedział się arcybiskup Baziak, który do pomocy wyznaczył dobrze w Mielcu pamiętane siostry józefitki.
Hanna obserwowała rozwój swojego dzieła, które często budziło opór proboszczów krakowskich parafii, bądź stwierdzenie, że nie ma na terenie ich parafii osób chorych, które wymagałaby opieki.
Najbardziej jednak cieszył ją nie fakt rozwoju samego jej dzieła, ale to, że praca z chorymi wyzwala w ludziach dobroć. Podsumowując Opiekę Parafialną stwierdziła: „To co napisałam, to chyba nie jarmarczne kolory. Ja to widzę w kolorze płomienia.”.
Trzebinia
Hanna często podkreślała, że posługa ciału chorego, często otwiera drogę do dusz, a te dusze często były pozbawione opieki religijnej, co powodowało, że często byli bardzo daleko od Boga, a nawet podważali jego istnienie. Przyszła błogosławiona, oraz siostry i pielęgniarki często w swej pracy stawały się świadkami niezwykłych nawróceń. Jednak to nie wystarczało – powstał pomysł rekolekcji. Za taką opcją przemawiały najbardziej dwa argumenty. Pierwszy – zabranie chorych z ich domów, w których tkwili latami. Drugi – dać możliwość wytchnienia rodzicom i opiekunom. Trzeba było znaleźć ciche miejsce, niedaleko Krakowa, żeby podróż dla chorych nie była uciążliwa. Decyzja została podjęta, a „Słowo stało się Ciałem” i w 1964 roku w domu rekolekcyjnym xx. Salwatorianów w Trzebini odbyły się pierwsze rekolekcje, które trwały cztery dni. Z pomocą w transporcie ruszyli absolwenci Politechniki Krakowskiej, którzy pozajmowali już wysokie stanowiska i posiadali samochody. Pomagali też lekarze, a pewna lekarka pozostawiła wspomnienie, które tak przedstawił w swojej książce Paweł Zuchniewicz: „Prowadziło się trudniej bo padał deszcz. W pewnym momencie zauważyła, że jej pasażer płacze. Gdy zaczęła wypytywać czy coś się stało okazało się, że ten człowiek po raz ostatni widział deszcz 11 lat wcześniej”. Podopieczni, którzy znaleźli się w Trzebini byli w szoku, ponieważ pielęgniarki i wolontariusze traktowali chorych po królewsku. Do wolontariatu Hanna zdobywała głównie studentów, którzy – jak na studentów przystało – często ożywiali atmosferę rekolekcji, które przybierały formę bardzo radosnego spotkania. Chrzanowska czyniła to celowo, gdyż zdawała sobie sprawę, że chorzy mają już dość na co dzień ciszy i zadumy. Jednak o wysoki poziom kaznodziejstwa i duchowości nie należy się obawiać – rekolekcje i wykłady prowadziły takie postacie jak: o. Leon Knabit OSB, o. Karol Meissner czy ks. Adam Boniecki MIC. Rekolekcje zawsze wpisywały się także w kalendarz x. Karola kard. Wojtyły, który miał w zwyczaju powitać każdego i z każdym zamienić kilka słów. Kiedyś w czasie jego odwiedzin jedna z chorych z największym trudem podniosła się, żeby ucałować jego rękę. Chora była niemal całkiem sparaliżowana, więc w owy gest musiała włożyć dużo siły. W takich sytuacjach do akcji wkraczała Hanna, która nie bała się wyjaśnić kardynałowi pewnych spraw związanych z chorymi w taki sposób, że przyszły papież bardzo szybko nauczył się rozpoznawać kto ma sparaliżowane ręce, a kto nie.
Uczestnicy rekolekcji bardzo mocno przeżywali Uroczystość Bożego Ciała, która wpisywała się corocznie w plan rekolekcji. Chorzy, którzy poruszali się na wózkach lub byli w stanie samodzielnie się poruszać szli zaraz za Najświętszym Sakramentem, mieli także przywilej przygotować jeden z ołtarzy, zaś przy ostatnim z nich czekali obłożnie chorzy. Każdy z nich otrzymał indywidualne błogosławieństwo Chrystusem Eucharystycznym.
Rekolekcje były organizowane przez kolejnych 21 lat, każdego roku po cztery turnusy. W 1971 roku wydarzenie zmieniło formę na wczaso – rekolekcje, które po raz pierwszy odbyły się w Staniątkach i trwały dwa tygodnie.
Przyjaźń i śmierć
Na osobny akapit zasługuje na pewno przyjaźń z późniejszym papieżem, św. Janem Pawłem II. Paweł Zuchniewicz, biograf Hanny Chrzanowskiej twierdzi, że zostali oni połączeni szczególną więzią duchową: „Wiedziała, że choć metrykalnie jest starsza od Wojtyły, to w obszarze duchowym on ma starszeństwo. Ale z drugiej strony nie była wobec niego czołobitna.” Przyszły papież potrafił jak nikt otworzyć serce Hanny na zwierzenia, na które nie była skłonna, a ta wprowadzała go w życie chorych w Krakowie, co miało wydawać owoce także podczas jego pontyfikatu. Warto wspomnieć wydarzenie, które miało miejsce w 1960 roku; Hanna zaprowadziła wtedy po raz pierwszy abp. Wojtyłę do chorych w okresie Wielkiego Postu.
Hanna zaczęła podupadać na zdrowiu. W 1966 zachorowała na chorobę nowotworową, przechodząc w jej trakcie 13 grudnia tegoż roku operację chirurgiczną, a następnie sesje radioterapii. W liście napisanym przed poważną operacją, która mogła zakończyć się jej śmiercią, napisała w liście do abp. Wojtyły wskazówki i polecenia dotyczące pielęgniarstwa domowego. Pojawia się tutaj także wątek miłości w życiu przyszłej błogosławionej: „(…) u źródeł mojej pracy leży wielkie cierpienie. Że miałam, mogłam wyjechać do bardzo kochanego i bardzo kochającego człowieka, ale się tego wyrzekłam. Chce wyjaśnić: nie wyrzekałam się dla tej pracy, o której wtedy jeszcze wcale nie myślałam, ani dla innej, tylko dla samego Boga”.
Zabieg zakończył się dobrze. Hanna stopniowo wracała do zdrowia, które nie na długo już miało pozwolić jej żyć. 12 lutego 1973 wygłosiła na spotkaniu Dyrektorów Diecezjalnych Duszpasterstwa Dobroczynności swój ostatni referat Apostolstwo świeckich w opiece nad chorymi. Jeszcze nad chwilę przed swoją śmiercią udała się na pieszą wyprawę, aby pożegnać się ze swoimi ukochanymi Tatrami. 12 kwietnia tegoż roku, będąc już obłożnie i ciężko chorą, przyjęła z rąk ks. Franciszka Macharskiego, późniejszego kardynała, sakrament namaszczenia chorych, po czym 28 kwietnia straciła przytomność. Przez ten cały czas zajmowały się nią pielęgniarki, a jednocześnie przyjaciółki. Hanna jeszcze na chwilę obudziła się i szepnęła „Dusza musi być złota”. Około godziny 4 rano, dnia 29 kwietnia 1973 roku umiera Hanna Chrzanowska.
2 maja na pogrzebie sprawowanym u sióstr Karmelitanek Bosych, homilię wygłosił Karol Wojtyła. Podczas ceremonii ostatniego pożegnania, która zgromadziła rzesze kapłanów, sióstr, pielęgniarek, a nade wszystko chorych padły słowa:
„Dziękujemy Ci Pani Hanno, za to, że byłaś wśród nas; że byłaś taka, jaka byłaś. Dziękują Ci za to opiekunki chorych, siostry zakonne, pielęgniarki, młodzież akademicka – cały Kościół krakowski. Dziękuję Ci za to, jako biskup Kościoła krakowskiego. Byłaś dla mnie ogromną pomocą i oparciem. A raczej dziękujemy Bogu za to, że byłaś wśród nas taka, jaka byłaś – z tą Twoją wielką prostotą, z tym wewnętrznym spokojem, a zarazem z tym wewnętrznym żarem; że byłaś wśród nas jakimś wcieleniem Chrystusowych błogosławieństw z Kazania na Górze; zwłaszcza tego które mówi: błogosławieni miłosierni. Dziękujemy Panu Bogu za to życie, które miało taką wymowę, które pozostawiło nam świadectwo tak bardzo przejrzyste, tak bardzo czytelne…”
Ciało Hanny spoczęło na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Drogi czytelniku! Artykuł ten możesz przeczytać w kwartalniku Fara Mielecka rocznik 2020.
Kleryk Andrzej Stępień CM
Bibliografia
- U. Wrońska i M. Wielek, „Błogosławiona Hanna Chrzanowska” , Wydawnictwo M, Kraków 2018
- P. Zuchniewicz, „Siostra naszego Boga. Niezwykła historia Hanny Chrzanowskiej.”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2017
- M. Florkowska, „Radość dawania. Hanna Chrzanowska we wspomnieniach, listach, anegdotach”, Wydawnictwo św. Stanisława BM, wydanie II uzupełnione, Kraków 2018
- bł. H. Chrzanowska, „Pamiętniki, listy, notatki”, opr. A. Rumun i M. Florkowska, Wydawnictwo Małopolskiej Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych im. Hanny Chrzanowskiej, Kraków 2018
0 komentarzy