Z Ewangelii wg św. Mateusza (Mt 20, 26-28):
Kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, tak jak Syn Człowieczy, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.
Panie Jezu, chcemy przejść razem z Tobą i Matką Najświętszą tajemnice różańca świętego i zobaczyć, jak urzeczywistniały się one w życiu Hanny Chrzanowskiej. Już za kilka miesięcy Kościół da nam ją jako wzór do naśladowania. Chcemy już teraz poznać ją i jej ścieżkę do Nieba. To jedna z wielu dróg, które łączy miłość do Ciebie i do człowieka.
TAJEMNICE RADOSNE:
-
Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie
„Oto ja służebnica Pańska” Łk 1,38
Z pamiętnika Hanny:
„Moi dziadkowie byli najautentyczniejszymi filantropami. Wzrastałam w atmosferze pomocy drugim. (…) A teraz rzecz ważna, najważniejsza, zasadnicza. Nigdy nie słyszałam – ja, która wzrosłam w atmosferze dobroczynności i dobroci, że się ją pełni dla miłości Boga i z miłości Boga. Nigdy nie powiedziano mi, że mam być dobra z powodu Boga i dla Boga. (…) Były to nakazy obowiązku.
Oboje rodzice byli wtedy niewierzący: i moja matka (w paszporcie wyznania ewangelicko-augsburskiego), długie lata w mękach ateistycznego pesymizmu i mój ojciec (w paszporcie rzymski katolik) pozytywistyczny wówczas liberał co się zowie.”
Maryjo, ucz nas podejmować służbę z miłością.
-
Nawiedzenie św. Elżbiety
„Raduje się duch mój w Bogu moim Zbawcy, bo wejrzał na uniżenie swojej służebnicy”
Łk 1, 47-48
Z pamiętnika Hanny:
„Jaki był powód, że zostałam pielęgniarką? Różni mędrcy z dzisiejszej rzeczywistości mówią tak: dawne pielęgniarki – dawne to znaczy przedwojenne, burżuazyjne – to były hrabiny, albo zawiedzone w miłości. Że nie jestem hrabiną powszechnie wiadomo, a co do tej miłości, to wierzcie mi na słowo, że nie!
Coś się już działo w dzieciństwie. Jako dziecko z napiętą uwagą wygrzebywałam listkiem pyłki ziemi z rany na nodze małej towarzyszki zabaw, a potem jako kilkunastoletnia dziewczyna nacięłam sobie kiedyś scyzorykiem kolano, aby je móc opatrywać. Ale w takim razie dlaczego nie poszłam na medycynę? Czemu bawiłam się lalkami w szpital, nie jako doktór, tylko jako pielęgniarka? Otóż doznałam w dzieciństwie urazu, ale urazu w całym tego słowa znaczeniu – dodatniego. (…)
W 1914 roku zachorowałam na czerwonkę. Ustalono, że najlepiej będzie oddać mnie do szpitala. Cudowne wspomnienia! To był jakiś ziszczony sen dziecka o ludzkiej dobroci. Byłam wprawdzie chora, ale nie na tyle, by nie móc się delektować opieką. W nocy pielęgnowała mnie pani Aniela. Gdybym miała pisać powieść, a nie pamiętnik, na pewno panna Aniela stałaby się w niej postacią centralną. Chodziło o jakąś cichość, miękkość jej obejścia, głosu, dotknięcia. O postać w półmroku nocnej lampki, cichą i nieruchomą, a na moje wezwanie szybko, natychmiastowo działającą, uprzedzającą prośby.”
Maryjo, ucz nas, że małe rzeczy wykonywane z miłością, są wielkie.
-
Narodzenie Pana Jezusa
„Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię. I rzekł mi: Ty jesteś sługą moim, w tobie się rozsławię”. Iz 49, 1 i 3
W Krakowie rodzice Hani zamieszkali w 1910 roku, gdy ojciec objął katedrę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Tutaj w latach 1915-1920 Hania kończyła gimnazjum sióstr urszulanek.
Z pamiętnika Hanny:
„Tyle wspomnień! Takie bogactwo wspomnień! Domu moich rodziców, oskrobanego z cienia snobizmu, wsączającego we mnie swobodę myśli, rozmach, poszerzającego zainteresowania szkolne. (…)
Nasza klasa była nie tylko w naszych oczach, ale i oczach profesorów pierwszorzędna i wyróżniająca się przez swój charakter jakiegoś uspołecznienia, ducha organizacji, patriotyzm. Nie ja byłam motorem. Byłam tylko jednym z kółek, działających sprawnie i – hałaśliwie.
Nadszedł rok 1920 – naszej matury – i wojny, która już całkowicie zadecydowała o kierunku mojej przyszłości. W jesieni zaczęłyśmy z moją przyjaciółką Zosią pracę charytatywną. (…) Potem była praca w budce na stacji, gdzie poiłyśmy żołnierzy i cywilów herbatą. Specjalizowałyśmy się tu – zawsze rozmiłowane w nadmiernym wysiłku i szukające w nim wyładowania naszych sił żywotnych – w dźwiganiu olbrzymich kadzi z wodą, przy czym zachowywałyśmy się jak dwa uczniaki, a nie panny po maturze. Koniecznie chciałyśmy się dostać do szpitala.
Zjawił się wtedy w Krakowie Amerykański Czerwony Krzyż. Zapisałyśmy się na krótkie kursy pielęgniarskie. Przede wszystkim uczono nas zabiegów. Wbito mi w głowę, że odleżyna to hańba dla pielęgniarki, zapoznano z tajnikami toalety porannej, wieczornej, kąpieli w łóżku… Niektóre zabiegi wykonywałam potem w domu, na mojej matce cierpliwej jak zawsze wobec moich pomysłów i na pewno zadowolonej, że mnie to „bierze”…
W listopadzie we dwie z Zosią, zbrojne bądź co bądź w doświadczenie w naszych oczach nie byle jakie, zaoferowałyśmy nasze cztery niewprawne ręce, dwie pstre głowy i dwa żądne poświęceń serca Klinice Chirurgicznej na ul. Kopernika 40. To było już końcowe stadium wojennej kliniki. Już nie przywożono nowych chorych, a ci, co leżeli, zmierzali ku zdrowiu, albo czasem ku straszliwemu inwalidztwu. Może dobrze się stało, że skończyłam ten właśnie mały kurs typowo pielęgniarski, gdzie nie instrumenty chirurgiczne, ale łóżko chorego było na pierwszym planie. (…)
Gdzieś w grudniu poszłam na uniwersytet: nie na medycynę, ale na polonistykę. Nie było nawet dylematu: studia medyczne nie pociągały mnie wcale. Nigdy też w życiu nie żałowałam, że nie jestem lekarzem. Humanistyka była naturalnym przedłużeniem atmosfery domowej. Ale nie czułam się dobrze i raczej wmawiałam sobie zapał.
W czasie wakacji dostałam od matki zawiadomienie poparte wycinkiem z gazety, że od jesieni 1921 roku rusza Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa. Zdecydowałam się od razu. Idę do szkoły pielęgniarskiej.”
Maryjo, ucz nas rozwijać talenty, którymi obdarował nas Bóg, naucz nas nimi służyć.
-
Ofiarowanie Pana Jezusa w świątyni
„Ja Pan powołałem cię słusznie, ująłem cię za rękę i ukształtowałem. Wezwałem cię po imieniu: tyś mój”. Iz 42,6 i Iz 43,1
Z pamiętnika Hanny:
„Kiedyś pielęgnowałam starszego pana (…). Wypytywał mnie o szkołę, koleżanki. W końcu padło pytanie: „a po co pani właściwie poszła na pielęgniarstwo”? Odpowiedziałam: „no, bo to lubię”. „A co pani lubi? Sam szpital, czy chorych ludzi”? Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. A pytanie świetnie stawiało sprawę. Często się zdarza, że magnesem przyciągającym nowicjuszki zawodu jest tajemnicza, egzotyczna atmosfera szpitala, operacje, instrumenty, białe chałaty, jakaś sensacyjność! I to nic nie szkodzi – pod warunkiem, żeby potem wśród pracy z tej mgły tajemniczej wystąpiło na pierwszy plan łóżko z cierpiącym człowiekiem. Jeśli się to nie stanie – pielęgniarka będzie siedziała w dyżurce, nie na sali. Nie będzie pielęgniarką przy chorym, najwyżej stanie się pomocnicą lekarza.
Wówczas na pytanie nie umiałam odpowiedzieć. Chyba nie tylko dlatego, że mnie zaskoczyło, nie tylko dlatego, że byłam zielona i niedoświadczona, lecz dlatego, że nie miałam wtedy pojęcia o istocie mojego powołania. Ale to pytanie utkwiło we mnie na zawsze. (…)
Kiedy myślę teraz o naszym wychowaniu w szkole – sądzę, że miało ono swoje niedobre i bardzo dobre strony. Niedobre, bo był przesadny, twardy rygor. Ale stroną bardzo dobrą było nastawienie nas od samego początku ku chorym. Ale choć w tej mojej pradawnej szkole uczono nas zaparcia się siebie, ofiarności bez zastrzeżeń, choć na naszej szkolnej broszce wśród innych napisów widniało słowo „służba” – jakże daleko, będąc tak blisko człowieka, któremu służyłam, byłam od ducha służby ewangelicznej. Ani mi nie mignęła myśl o służbie Bogu, dalekie mi było, nie znane pojęcie o życiu na chwałę Bożą, dalekie przez długie lata.”
Maryjo, proś za nami, abyśmy żyli na chwałę Bożą.
-
Znalezienie Pana Jezusa w świątyni
Zgubić i znaleźć Jezusa
Już na początku 1926 roku, a więc w wieku 24 lat, Hanna obejmuje posadę instruktorki pielęgniarstwa społecznego w nowo otwartej Uniwersyteckiej Szkole Pielęgniarek i Higienistek w Krakowie. Ci, którzy pamiętają ją z tych pierwszych lat instruktorskich wspominają jej rozmach w pracy, humor, upór, a także …niechętny i krytyczny stosunek do praktykowanych w szkole corocznych rekolekcji dla uczennic…
Trudno dokładnie ustalić, kiedy w życiu Hanny nastąpił zwrot ku Bogu. Nie potrafi tego powiedzieć żaden z ludzi jej bliskich, bo z nikim o tym nie rozmawiała.
Pewnym jest, że służyła bez wytchnienia, tak przed II wojną światową, w czasie okupacji, jak i po wojnie, mimo że ta odbiera jej najbliższe osoby: ojciec ginie w obozie niemieckim w Sachsenhausen, jedyny brat zostaje zamordowany przez Sowietów w Kozielsku.
Hanna służy niezmordowanie i bezinteresownie, dostosowując do tej pracy całe swoje osobiste życie. Bez określonego wymiaru godzin, także i nocami, gdy wymaga tego sytuacja.
W czasie okupacji organizuje pomoc dla przesiedlonych, kierując trzystu ochotniczkami. Wspólnie dostarczają żywność, odzież i zapomogi pieniężne dla najbiedniejszych, umieszczają po domach bezdomnych wysiedleńców, szukają rodzin zastępczych dla osieroconych i zagubionych dzieci, także żydowskich, ukrywają osoby przeznaczone do transportu na roboty do Rzeszy, organizują pomoc medyczną. Hanna nie zraża się byle trudnościami. Gdy przybywa transport ze wschodu, kąpie i czyści przyjeżdżające dzieci, po czym nieraz cała jej odzież jest zawszona.
Po wojnie Hanna łączy pracę instruktorki pielęgniarstwa z opieką nad chorymi pozostającymi w domach. Coraz bardziej zbliża się do Jezusa, którego odnajdzie przy łóżku chorego. W latach pięćdziesiątych zapisze:
„szłam kiedyś o zmroku ulicą Krowoderską i wtedy przyszła myśl: my pomagamy nieść krzyż Chrystusowi. Nie myślałam Chrystusowi w chorych – Chrystusowi wprost.”
Maryjo, pomóż nam odnaleźć Jezusa, gdy Go tracimy z oczu.
TAJEMNICE ŚWIATŁA:
W 1957 roku rozpoczął się w życiu Hanny nowy rozdział. Postanowiła oprzeć opiekę nad chorymi pozostającymi w domach o Kościół. Chorych przybywało, a brakowało rąk do pracy.
Z pamiętnika Hanny:
„Nie mogłam myśleć o pielęgniarkach, moich dawnych uczennicach. Wiedziałam, że nie wolno ich odciągać z zakładów otwartych i zamkniętych społecznej służby zdrowia. Przecież nie chodziło mi o jakąś pracę na marginesie stałych zajęć, tylko o potraktowanie pracy po domach jako zajęcia stałego, płatnego. Liczyłam na zdobycie chętnych kobiet, nie pielęgniarek, które można by przyuczyć do pełnienia najprostszych zajęć. Byle chorzy nie cierpieli więcej niż muszą, byle nie leżeli w brudzie, zaduchu, z odleżynami, w samotności, zaniedbaniu ciała i duszy. Opisałam szereg przeraźliwych przypadków i opisy rozdałam tu i ówdzie kilku księżom. Ale przede wszystkim chciałam zdobyć jakąś parafię, zdobyć rozumiejącego proboszcza. (..) Jedna z koleżanek zaproponowała pójście do ks. Karola Wojtyły, którego znałam tylko z opowiadania. Był czerwiec 1957 roku. Poszłyśmy. Rozmowa była krótka. We mnie się paliło: musisz dopomóc! Nie wiedziałam jeszcze, że mam przed sobą najwspanialszego słuchacza wszelkich spraw. Polecił nam przyjść za kilka dni o godz. 12.00 do kościoła Mariackiego – tam będzie czekał i zaprowadzi nas do ks. infułata Machaya.”
Ks. infułat zgodził się pomóc. I wszystko się zaczęło. Początkowo Hanna miała do pomocy jedną siostrę zakonną.
Z pamiętnika Hanny:
„W styczniu 1960 roku było trzydziestu pięciu ciężko chorych, codziennych pacjentów, a nas tylko cztery. Nie wiem skąd brałam siły. Bóg mi je dał, tak że przeżyłam chyba najcięższy okres w tym naszym zwariowanym interesie… Pielęgnowałam około siedmiu ciężko chorych dziennie. Do tego ciągłe starania o nowe siły do pracy – bezowocne. Gdy byłam już u kresu sił, wezwał mnie do siebie ks. arcybiskup Baziak. Nie tylko zaproponował, ale wprost nakazał mi zaprząc do pracy niedawno przybyłe do Krakowa siostry józefitki.
Nigdy nie zapomnę pierwszego naszego spotkania w ich małej, przytulnej rozmównicy. To było spotkanie pełne, prawdziwe. Zrozumiałyśmy się od razu. Tego mroźnego wieczora nie wróciłam zaraz do domu. Pognałam na Smoleńsk, do kościoła sióstr felicjanek, w którym jest stale wystawiony Najświętszy Sakrament. Ale już było późno, kościółek był zamknięty. Oddziela go od ulicy mur. Uklękłam u zamkniętych drzwi.”
-
Chrzest Pana Jezusa w Jordanie
„Nie przyszedłem, aby mi służono, lecz aby służyć”. Mt 20,28
Z pamiętnika Hanny (fragment o domowych pacjentach):
„Nauczycielka, zaharowana pracą w szkole, straciła ukochanego ojca. Podczas jego wieloletnich, ciężkich niedomagań, nauczyła się arkanów pielęgnacji. Teraz podczas ferii świątecznych zgłasza się sama, aby zupełnie bezinteresownie wyręczać to córki, to żony przy obsłudze chronicznie chorych. Poświęciła pewnej paralityczce miesiąc letnich wakacji. Cały miesiąc. Powiada: „to przecież proste”.”
Maryjo, naucz nas nosić brzemiona innych.
-
Cud na weselu w Kanie Galilejskiej
„Miłość nigdy nie ustaje” 1 Kor 13
Z pamiętnika Hanny (fragment o domowych pacjentach):
„A iż cię nie opuszczę aż do śmierci. Jakże często dane mi było oglądać spełnienie przyrzeczenia sprzed kilkudziesięciu lat! Siła uczciwości wobec raz przyjętego zobowiązania, niczym nie zwyciężona miłość starych ludzi – na pewno gdzieś wysoko zadośćuczyni za tych wielu młodych, sprzeniewierzających się tej samej przysiędze.
On ledwo widział, ale chodził koło żony umiejętnie, nie tylko czule. Ona była cichutka, czasem – z rzadka, popłakiwała. Niedowidząc mył naczynia, sprzątał, pilnował jej codziennej przechadzki po pokoju. Kiedyś potknął się na rozkopanym chodniku i wpadł w rów, głową naprzód. Nazajutrz miał twarz jak maskę sino krwawą, ręce w opatrunkach.
-Czy pani wie, jaki Pan Bóg dobry?
Zaniemówiłam. A potem (…) „tak, wiadomo. Ale czemu w tym wypadku?”
-Bo kiedy mnie opatrywali na pogotowiu, a to wszystko bez końca trwało, wciąż modliłem się, żeby się Marynia nie bała, żeby nie była sama. No i (..) wracam i zastaję tę panią z sąsiedztwa, która siedziała przy niej przez całe trzy godziny.
Głos drżał mu uniesieniem, jak głos psalmisty: wielbić będę Pana każdego czasu!”
Maryjo, ucz nas miłości prawdziwej.
-
Głoszenie Królestwa Bożego i nawoływanie do nawrócenia
„Oto bowiem Królestwo Boże pośród was jest”. Łk 17,21
Z pamiętnika Hanny (fragment o domowych pacjentach):
„Przez dwa zimowe miesiące miałyśmy zaszczyt pielęgnować we dwie panią Józefę. Tak, zaszczyt. Była wdową. Pochodziła ze wsi, stąd jej twarda prostota, z którą powitała mnie zaraz pierwszego dnia. Oświadczyła, że ma raka. „To może się ciągnąć jeszcze parę miesięcy. Boli jeszcze mało, ale już bardzo trudno wygramolić się z łóżka”. Na onkologii już jej nie chcieli. Powiedzieli, że mogą wysłać do szpitala gdzieś na prowincję, ale nie chciała. „Staszek też nie chciał. To mój syn. I pasierbowie nie chcieli. Niech tu umieram.”
Staszek – student, pasierbowie, ich żony, sąsiadki, siostra ze wsi – odmieniali słowo „rak” przez wszystkie przypadki przy chorej, jakby się mówiło o czyraku. Och, te wszystkie zasłony, niedomówienia, że to nie to, ależ skąd, to przecież zupełnie co innego – w tylu, niemal wszystkich środowiskach! Pani Józefa ze spokojem mówiła: „mam raka i umrę jak Pan Bóg zechce”. Wkrótce miała dodać: „będę cierpieć, póki Pan Bóg zechce”. Jeszcze później, kiedy cierpiała straszliwie: „jak to jeszcze długo. Niech by mnie już Pan Bóg zabrał!”. Jej cudowna dzielność trwała do końca. A póki mogła, żartowała, przedrzeźniając się ze Staszkiem równie dowcipnym jak matka.
Pozostanie w domu pociągało za sobą niemałe trudności. Mieszkał z nią tylko Staszek i jego kolega. Żadnej kobiety. A pielęgnacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Wkrótce biegałyśmy tam dwa razy dziennie, rano i późnym wieczorem i pozostawałyśmy coraz dłużej. To nie wystarczało. Wówczas wybuchła wokół chorej wprost mobilizacja dobroci. Wątły i niepraktyczny syn przeskakiwał samego siebie. Latał na wykłady, kuł, i zawzięcie pielęgnował matkę. Do niektórych zabiegów konieczne były przynajmniej dwie osoby, do układania cztery, a najlepiej pięć, żeby zaoszczędzić chorej dodatkowych cierpień. Rano punktualnie zjawiali się pasierbowie. Jeden pracował po południu, ale drugi się zwalniał i musiał stracony czas nadrabiać potem. Godzinami wysiadywała przy łóżku staruszka, matka dozorczyni, a nade wszystko nieoceniona była dozorczyni sama. „Możesz mnie pani wypukać zawsze, w dzień i w nocy – ja miałabym pani Józi nie pomóc?”. A pani Józia oświadczała rzeczowo: „jakem była zdrowa, to też byłam dla ludzi”. Całe to bractwo było karne, pracowało jak na komendę. Bez czułostkowości, bez zbędnej gadaniny. Gotowi byli tak harować do wiosny, o której mówiła chora, i do jesieni, i dłużej, ale pani Józia zmarła w zimowe popołudnie. Kiedy leżała już pięknie przyodziana, z różańcem w rękach, dozorczyni podbiegła do mnie i powiedziała: „Bardzo dobrze mi się z panią pracowało”. Nauczyłyśmy się nie przejmować pochwałami. Ale tę zachowam w pamięci dla niej, dla jej matki, Staszka, jego braci i kolegi, a nade wszystko dla samej zmarłej.”
Maryjo, naucz nas budować Królestwo Boże już tu na ziemi.
-
Przemienienie na Górze Tabor
„To jest Mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”. Mt 17,5
Z pamiętnika Hanny (fragment o domowych pacjentach):
„Jedziemy na Kazimierz. Wejście do izby wprost ze schodów. Trzy wyrka: jedno naszej chorej, drugie sublokatorki, coraz to innej, i trzecie „na którym nikt nie sypia, takie zapasowe” jak z naciskiem i niejednokrotnie zapewnia nas pacjentka. Przed kilku laty po pijanemu wpadła pod pociąg, nie ma stopy i lewej ręki.
Nad łóżkiem chorej sześć obrazków. Matka Boska Nieustającej Pomocy, cztery Matki Boskie Częstochowskie i straszliwie wykalkowana Matka Boska Karmiąca. Matka Boska, tu właśnie, w tej spelunce. Jakich modlitw wysłuchuje Advocata nostra, co z nich może przekazać Synowi? Jakie są modlitwy starej pijaczki? Co się w niej dzieje? Tylko pijaczki, po której skrzętnie chowa się flaszki, żeby panie pielęgniarki nie widziały? Czy tylko pijaczki? Kim ona jest, poza tym, że jest naszą chorą, przedmiotem naszych starań, naszej troski od tylu lat? Nie wiem, czy ją skrzywdzi podejrzenie, że się utrzymuje po prostu z wynajmowania kątów na rozpustę.
A to jest przecież moja siostra. Dlaczego? Bo Bóg dał do rozwiązania równania pozornie tylko skomplikowane, pozornie tylko zjeżone niewiadomymi. Pod iksy tego równania trzeba tylko podstawić słowa Boga samego: „byłem chory i nawiedziliście mnie”, „ktokolwiek poda szklankę wody w imię moje…”. Co prostszego?”
Maryjo, otwórz nam oczy, tak abyśmy dostrzegli Boga w drugim człowieku.
-
Ustanowienie Eucharystii
„Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity”. J 15,5
Z pamiętnika Hanny:
„…Tak, tylu jest nieszczęśników, którzy mogą wołać: „nie mam człowieka”, jak ów paralityk z Betsaidy… Owa niegdyś śliczna kobieta, dziś zdeformowana przez reumatyzm, krzywdzona przez męża. Ta nieszczęśnica w podwórku, od której sąsiedzi uciekają, albo każą sobie płacić za każde wiadro wody.
Ale naprawdę jest mnóstwo ludzi dobrych. I to właśnie nieszczęście, choroba wyzwala, niejednokrotnie konkretyzuje dobroć.
Nie myślmy tylko o walce ze złem. Być może, że zło jest bardziej frapujące. Trzeba o nim mówić, nawet krzyczeć. Ale czy o dobroci też nie należy krzyczeć? O dobroci zrodzonej przez nieszczęście, wysnuwanej z miłości, dzień po dniu?
Tyle nas jest, starych i młodych, nie widzących, nie czujących. Dlatego tyle z nas załamuje się pod ciężarem chorych i klnie w zaduchu sal i z furią zdziera podeszwy w biegu po ulicach na te głupie zastrzyki. Dlatego skarżymy się: „już dłużej nie mogę” i „żadnej za to wdzięczności”, „a cóż za psi zawód”. Albo gorzej: wcale nie dźwigamy, wcale nie biegamy, tylko wyszukujemy jak najbliższe prace, albo tak zwane prace „mądre”, oho! przy lekarzu. A jak się to skończy, kurzymy papierosy, albo robimy swetry w dyżurce. Bo na sali niby spokój. A chorzy daremnie czekają na nas. I niewiele jest takich, co przejrzały i wiedzą, co to jest właściwie ten nasz zawód.”
Maryjo, pomóż nam trwać przy Jezusie, tak aby nasze życie przynosiło obfite owoce.
TAJEMNICE BOLESNE
Panie Jezu, chcemy dziś razem z Tobą i Matką Najświętszą zgłębić tajemnice bolesne różańca świętego. Będziemy kontemplować ogrom bólu i cierpienia, które jednak nie prowadzi do rozpaczy, nie jest bezsensowne, nie jest samym mrokiem. Przeciwnie, w nocy Twojej Męki widać już przebłyski światła paschalnego. Chcemy dziś zobaczyć, że tak samo jest w życiu każdego i każdej z nas, jeśli tylko zechcemy wznieść nasze oczy i serca do Ciebie, szczególnie w chwilach trudnych. Cierpienie, pozostając tajemnicą, nabiera wówczas nowych znaczeń. Otwierają się nam oczy i zaczynamy dostrzegać, że nie jesteśmy sami: Bóg działa i dokonuje swoich wielkich dzieł! MAGNALIA DEI!
* * *
Hanna nie poprzestała na zwyczajnej, codziennej pomocy chorym. Chciała dla nich czegoś więcej. Dzięki jej staraniom wprowadzono zwyczaj odprawiania Mszy świętych w domach chorych. Dbała o to, żeby w wieczór wigilijny chorzy nie byli sami, żeby mogli spożyć potrawy wigilijne. Hanna wciągała do pomocy różnych ludzi, po to, aby odwiedzali chorych, rozmawiali z nimi, czytali im książki, pisali listy, robili zakupy, zanosili obiady, prowadzili na spacery i do kościoła.
Od 1964 roku Hanna organizowała dla chorych wspólne, wyjazdowe rekolekcje w Trzebini, angażując do pomocy rzesze ludzi młodych i starszych. Wśród nich studentów, kleryków, siostry zakonne, pielęgniarki świeckie i oczywiście znakomitych rekolekcjonistów.
W obecnych rozważaniach poprowadzą nas chorzy, którymi opiekowała się Hanna.
-
Modlitwa Pana Jezusa w Ogrojcu
„Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty.” Mt 26, 39
Z listów chorych do Hanny:
„W atmosferze tamtych dni odnalazłam wiarę w dobroć ludzką. Ten pobyt w Trzebini nie tylko nie powszednieje, przeciwnie, z każdym rokiem bogatszy jest o nowe, wyższe wartości, zbliżające zrozumienie celu i sensu życia, celu i sensu cierpienia. Przywożone stamtąd przeżycia coraz głębsze są i trwalsze i coraz bardziej godzą z losem, który przyszło znosić, a który początkowo wydawał się nie do udźwignięcia. Może przyjdzie chwila, w której wreszcie znajdziemy w chorobie źródło szczęścia. Samo pogodzenie się z losem chyba jest już krokiem ku zwycięstwu. Bo dokonuje się w nas jakaś wielka przemiana i odnowa, odświeżenie wiary i otuchy, że nie jesteśmy sami, że ma jakiś wyższy, ponadzmysłowy sens ten cały nasz los.”
Maryjo, ucz nas bezgranicznego zaufania Bogu w chwilach trudnych i złych.
-
Biczowanie Pana Jezusa
„Podałem grzbiet mój bijącym
i policzki moje rwącym Mi brodę.
Nie zasłoniłem mojej twarzy
przed zniewagami i opluciem.
Pan Bóg Mnie wspomaga
i wiem, że wstydu nie doznam.
Blisko jest Ten, który Mnie uniewinni.” Iz 50, 6-8
Z listów chorych do Hanny:
„Ta atmosfera musi działać na każdego, bardzo swoją sytuacją zmęczonego i znużonego. Roztapiając lodowe okowy wokół serc bardzo samotnych, wśród świata obojętnych, nieraz niechętnych ludzi. Wspaniała rozweselająca młodzież, bardzo ofiarni kierowcy aut, pozwalają nam chorym, zwłaszcza samotnym, odczuć ulgę, że jednak ktoś pomoże, nie zawiedzie! Wszystko to razem to potężny łyk optymizmu, zetknięcie się z praktycznie realizowanym chrześcijaństwem.”
Maryjo, ucz nas, że mamy być tymi, którzy otwierają się na ludzi, a nie zamykają przed nimi.
-
Cierniem ukoronowanie Pana Jezusa
„Nie miał On wdzięku ani też blasku,
aby na Niego popatrzeć,
ani wyglądu, by się nam podobał.
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.” Iz 53, 2-3
Z listów chorych do Hanny:
„Gdy mi zaproponowano Trzebinię, wpadłam w wewnętrzny popłoch i rozterkę. Jechać – nie jechać? Nie, brzmiała odpowiedź na hamletowskie niemal pytanie. Jechać – to znaczy spotkać szereg nowych twarzy, narażać się na wiele spojrzeń, pytań, rozmów. To znaczy – po kilku latach nie opuszczania pokoju pokazać się światu w postaci siedzącego w fotelu kaleki.
Jednak się, mój miły Boże, z grzeczności zgodziłam. Ponowne zetknięcie ze światem było przeżyciem mocnym wprawdzie, lecz mocnym w znaczeniu najbardziej pozytywnym. Przede wszystkim nikt się nikomu nie przyglądał i nikt niczemu się nie dziwił. Wśród chorych ani jednej twarzy smutnej i przygnębionej, przeciwnie: nastrój radosnego podniecenia, wesołe rozmowy, życzliwość. To mobilizuje. Popatrz, też chorzy jak ty, a przecież się nie załamują.”
Maryjo, naucz nas w twarzy udręczonego człowieka dostrzegać twarz Boga.
-
Droga krzyżowa.
„On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści.” Iz 53, 4
Z listów chorych do Hanny:
„Nie wiem, jak mam wyrazić wdzięczność za te głębokie przeżycia, skoro każde słowo wydaje się puste wobec ogromnych i ofiarnych wysiłków, które Droga Pani włożyła, troszcząc się o dobro naszych dusz i naszych doczesnych wygód. Ośmielam się więc złączyć moje cierpienia z cierpieniami Chrystusa na krzyżu i Jego Matki Najświętszej i ofiarować Bogu na intencję Pani, jako podziękowanie za Jej trudy ponoszone z miłości dla nas, chorych. Równocześnie dziękuję Duchowi Świętemu, że tak bardzo ubogacił serce Pani.”
Maryjo, przypominaj nam przykazanie Jezusa: „jedni drugich brzemiona noście” i naucz wprowadzać je w czyn.
-
Śmierć Pana Jezusa na krzyżu
„Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży,
a wola Pańska spełni się przez Niego.” Iz 53, 10
Z listów chorych do Hanny:
„Zawsze ta radosna zdumiewająca myśl, że ciągle są na świecie ludzie oddani wyższej idei, uznający wyższe wartości życia, którzy oddali siebie w służbę drugim. W służbę tym spoza bariery, nikomu nie potrzebnych, z życia wyizolowanym, z których już dla nikogo nie będzie pożytku. A jednak – dojrzeli w nich istoty godne uwagi, pomocy i opieki, i postawili sobie za cel życia ulżenie ich doli, wywołanie na twarzy uśmiechu, odpędzenie niedobrych, smutnych myśli. Ich bezprzykładna gotowość przywodzi na myśl własne zdrowe dawniej życie. Jakie ono wydaje się dzisiaj puste i jałowe! Jak mało było w nim miejsca dla drugich, prócz tych z własnego kręgu bliskich. I zupełnie się nie dziwię, że w jednej z rozmów pewna pani powiedziała: „Gdybym nie zachorowała, nie poznałabym tylu dobrych i szlachetnych ludzi. Nigdy nie byłabym tutaj i nie widziałabym tego. O ile byłabym uboższa, a ile zyskałam przez chorobę. Przeżyła i widziała. I w tym chyba zawiera się to, co odczuwamy wszyscy, mający szczęście i możność zetknąć się osobiście z dziełem Pani. Ku Pani też kierują się nasze myśli i serca. Za Panią płyną nasze modły najgorętsze, najcieplejsze słowa podziękowania.”
Maryjo, przypominaj nam tajemnicę paschalną, że życie wschodzi w umieraniu dla innych.
TAJEMNICE CHWALEBNE – SPOTKAĆ ZMARTWYCHWSTAŁEGO
W życiu Apostołów wszystko zmieniło się, gdy spotkali Zmartwychwstałego i gdy został im dany Duch św. Zobaczyli wtedy siebie, swoje życie, swoje prace, zmartwienia, ale też innych ludzi, przyjaciół i nieprzyjaciół, a nawet cały świat w nowym, zupełnie innym świetle – w świetle paschalnym. Nie mieli już żadnych wątpliwości: Jezus jest PRAWDĄ, On jest DROGĄ, w Nim jest ŻYCIE. Odtąd nabierają odwagi, mocy i już nie kroczą, ale biegną ku świętości.
W życiu Hanny Chrzanowskiej taki przełom nastąpił w latach pięćdziesiątych, kiedy na dobre związała się z opactwem benedyktynów tynieckich. Tyniec znała już wcześniej, jeździła tam na wycieczki. Gdy raz trafiła na liturgię Wielkiej Soboty, rozpoczęła się w jej życiu wielka przygoda.
-
Zmartwychwstanie Pana Jezusa
„A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. (…) Odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa. (…) Rzekł do niej: «Mario!» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Nauczycielu!” J 20, 1.16
Z listu Hanny do kuzynki:
„Nabożeństwo wielkosobotnie zaczęło się o 22.30, a skończyło o 2.00 nad ranem. Było nieprawdopodobnie. O. Piotr jak zawsze postawił maksymalne wymagania. Cudowna noc, rozgwieżdżona i procesja po wzgórzu pod gwiazdami. Wszystko inne na świecie to naprawdę drobiazgi.”
Maryjo ucz nas kochać Jezusa całym sercem i wypełniać Jego przykazania.
-
Wniebowstąpienie Pana Jezusa
„Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie oglądał. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was.” J 14, 19-20
Ze wspomnień współpracownicy Hanny, Aliny Rumun:
„Hanna zanurzała się w piękno liturgii, śpiew gregoriański, potem coraz głębiej w treść odprawianych nabożeństw. Tyniec uważała za wielki dar Boży dla siebie, za wielką wartość. W 1956 roku została oblatką benedyktyńską. Odpowiadał jej cały „styl” benedyktyński – powaga, pokój, chwała Boża, radość, umiar, szukanie we wszystkim Boga i nastawienie na wieczność. Chłonęła te bogactwa całą duszą. Konferencje, dni skupienia, uroczyście celebrowane Msze św., nieszpory, a nawet sama tylko cisza tynieckiego kościoła – wszystko odkrywało coraz nowe perspektywy, wciągało. Nade wszystko zaś Liturgia Wielkiego Tygodnia. Przez kilkanaście ostatnich lat swego życia uczestniczyła w niej, gdy tylko było to możliwe – od Wielkiego Czwartku do Poniedziałku Wielkanocnego. Z czasem przyjeżdżała na wszystkie te dni – nie wracając do Krakowa – a zatrzymywała się, gdzie się dało: w wiejskich domach, na poddaszach, czasem w chłodzie i niewygodach, ale to nie miało znaczenia. Przeżywała te dni z przejęciem i uniesieniem.”
Maryjo, ucz nas wdzięczności za sakramentalną obecność Jezusa pośród nas.
-
Zesłanie Ducha Św.
„Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie.” J 14, 15-19
Ze wspomnień Aliny Rumun:
„Do Tyńca wpadała Hanna nieraz choć na kilka godzin wśród nie kończącej się coraz bardziej pochłaniającej pracy. Żeby się uciszyć, naładować akumulatory, popatrzeć na wszystko sub specie aeternitatis, złapać oddech. Nawet niektóre zwroty z liturgii łacińskiej i brewiarza stały się umownymi symbolami w jej życiu i pracy. Ulubione było powiedzenie magnalia Dei – wielkie dzieła Boże. Chętnie o nich rozmawiała z najbliższymi. Czasem u szczytu zalatania przerywała: „dość na chwilę, teraz mówmy o magnaliach, nie dajmy się zwariować. (…) Przez miotanie się wśród tylu spraw, grozi nam zapominanie o magnaliach w naszej pracy. Trzeba zostawić sobie jakiś luz na myślenie, na własną modlitwę, poza psalmami, nawet poza Mszą św. Inaczej człek usycha jak trzcina podcięta.”
Maryjo, proś za nami, abyśmy pośród codziennych spraw otwierali się na działanie Ducha Świętego
-
Wniebowzięcie NMP
„Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana.”
Łk 1, 45
Z listu Hanny do bliskiej osoby:
„Nikt tak nie nastawia na życie wieczne jak benedyktyni tynieccy i to bardzo pogodnie i bardzo po prostu. Powiedział kiedyś jeden z nich, że jak się jedzie w okropnym tłoku, w ścisku, na stojąco, to człowiek się morduje, ale jak dojedzie, to już nie myśli o takiej podróży, ale się cieszy, że dojechał. Tak i z życiem człowieka i dojechaniem do celu.”
Maryjo, proś za nami, abyśmy nie tracili z oczu celu naszej podróży.
-
Ukoronowanie NMP
„Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy.” Łk 1, 46-47
Z listu Hanny do bliskiej osoby:
„Kiedy tak na tych moich starych pedałach szorowałam przez łąki, myślałam sobie, jaki człowiek szczęśliwy patrząc na to wszystko – i czując to szczęście – kroczy na tamten świat, a co tam będzie – ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało. Trzeba będzie tylko przekroczyć ten strasznie ciężki próg śmierci, sądu i czyśćca, a potem!!!”
Maryjo, proś za nami, abyśmy kiedyś spotkali się w niebie.
Modlitwę przygotowała pani mgr Justyna Paluch, sekretarka kancelarii parafii św. Mikołaja w Krakowie
0 komentarzy