Podziękowanie za łaskę

Przez prawie 2 miesiące miałam poważny problem, który wprawiał mnie w ogromne zmartwienie. Modliłam się do Błogosławionej Hanny o rozwiązanie sprawy. Wczoraj, podczas obchodów jej święta problem został niespodziewanie i skutecznie rozwiązany. Ona definitywnie wstawia się za tymi, którzy ją o to proszą.

29.04.2023
Geraldine MC Sween z Irlandii, była Prezes CICIAMS

Jak Hanna o dusze dbała

Jak Hanna o dusze dbała

Dzieło życia Hanny, czyli Pielęgniarstwo Parafialne, to jej troska nie tylko o ciało ale i o dusze chorych. To ona zadbała, żeby Kościół przyszedł do chorych, skoro oni nie mogli przyjść do kościoła; zorganizowała rekolekcje dla chorych, odwiedziny duszpasterzy, zwłaszcza w okresie Wielkiego Postu, uzyskała zgodę na możliwość odprawiania Mszy świętej w domu chorego jeszcze przed Soborem Watykańskim II.

Ale Hanna taką samą troską otaczała młode adeptki zawodu pielęgniarskiego; organizowała rekolekcje i dni skupienia, a także pielgrzymkę na Jasną Górę, co przypłaciła utratą stanowiska dyrektorki Szkoły Pielęgniarstwa Psychiatrycznego.

Dlaczego tak się troszczyła o dusze innych ludzi? Bo sama bardzo głęboko przeżywała swoją wiarę i również nieustannie troszczyła się o jej rozwój. Z jej notatek i listów można wyczytać, że wędrówki po górach, piękno przyrody, to te doświadczenia, które bardzo ją zbliżały do Boga, pomagały przeżywać Jego majestat. Ale nade wszystko zachwyciła ją duchowość benedyktyńska i liturgia odprawiana w Tyńcu, a zwłaszcza Triduum Paschalne. Żeby je móc przeżywać, trzeba było dojść piechotą przez pola, bo autobus nie dojeżdżał do samego Tyńca. Tam, razem z przyjaciółkami, wynajmowała jakiś stryszek gdzie nocowały. Posilały się kaszą z mlekiem, po które do gospodarzy wysyłały najmłodszą z nich. Wszystkie te niewygody tylko potęgowały przeżycie tego niezwykłego Misterium Wielkiego Tygodnia. Została benedyktyńską oblatką. Często była widywana siedząca na murach „po turecku” z brodą podpartą na dłoni, zapatrzona w dal…

Tyniec z czasów, gdy odwiedzała go Hanna.

Relacja z Madagaskaru – „Hanna w akcji”

Relacja z Madagaskaru – „Hanna w akcji”

Relacja misjonarza Daniela Klocha OMI, który pracuje na Madagaskarze już 30 lat. Pochodzi z Wiązowny, parafii, gdzie Hanna Chrzanowska przyjęła chrzest. Kilka lat temu przywiózł na Madagaskar relikwie Bł. Hanny Chrzanowskiej. Relikwie znajdują się w dużym mieście Tamatave (znanym też jako Toamasina) na wschodnim wybrzeżu wyspy, w ośrodku dla dzieci z niepełnosprawnością ruchową i psychiczną. Ośrodek prowadzą siostry zakonne – karmelitanki mniejsze od Matki Bożej z Góry Karmel. Pomagają im wolontariusze malgascy, a czasem też z Włoch.

Hanna w akcji na Madagaskarze

(więcej…)

Świadectwo Beaty

Hanna Chrzanowska towarzyszyła mi codziennie przez 30 lat mojej pracy zawodowej. Kiedy wchodziłam czy wychodziłam ze szkoły, kiedy brałam aktywny udział w Dniach Patrona Szkoły. Patrzyłam na jej portret i czułam, że ona spogląda również na mnie. Czasami modliłam się do niej prosząc o wsparcie i wstawiennictwo, szczególnie w sytuacjach trudnych zawodowo ,a czasami beznadziejnych i zawsze wtedy czułam , że czuwa nade mną, że nie jestem zupełnie sama w swoich przekonaniach, działaniach czy podejmowanych decyzjach.
Rok temu przeżyłam wielką radość z możliwości uczestnictwa w jej beatyfikacji .Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie, pozytywnie wzruszające. Po raz pierwszy brałam udział w tak podniosłej uroczystości religijnej i to jeszcze osoby tak bliskiej mi duchowo. Czułam się wyróżniona i szczęśliwa.
Kupiłam wówczas różaniec z jej wizerunkiem, który odegrał niezwykłą rolę w moim późniejszym życiu.
Po powrocie do domu po beatyfikacji okazało się, że moja 83 letnia mama, ma jednak raka esicy. Diagnoza była jednoznaczna. Czekała ją bardzo poważna operacja, im szybciej tym lepiej. Mamusia nie chciała zgodzić się na operację, nie akceptowała swojego stanu zdrowia. Byliśmy w rozpaczy.
I wtedy stało się coś wyjątkowego, dzięki uprzejmości i empatii kierownictwa szkoły przywiozłam relikwie Hanny Chrzanowskiej do naszego domu. Udekorowałam stół kwiatami, zapaliłam świece i zaczęłyśmy się modlić z siostrą i mamą o jej zdrowie i szczęśliwą operację. Po modlitwie zaśpiewałyśmy jeszcze kilka pieśni Maryjnych. Mamusia jakby była spokojniejsza i pogodzona ze swoją sytuacją.
Operacja odbyła się na początku czerwca 2018 roku w Warszawie w Klinice Onkologicznej. Wszystko się udało. Mamusia wracała szybko do zdrowia i nie mogła doczekać się powrotu o domu. Wyniki badań histopatologicznych były zadowalające. Dalsze leczenie radio czy chemioterapeutyczne było zbyteczne. Byliśmy przeszczęśliwi.
Od operacji minął już prawie rok. Mamusia czuje się dobrze i mam nadzieję, że jeszcze przez kilka lat będziemy razem.
W lipcu 2018 roku wyjechaliśmy z mężem i znajomymi na upragnioną wyprawę wakacyjną do Azji. Mąż jest nauczycielem, ale także wielkim pasjonatem – podróżnikiem i tą pasją podróżniczą zaraził także mnie. Przez pół roku organizuje samodzielnie wyprawę turystyczną, siedząc przed komputerem, rezerwując hostele, pensjonaty, kupując bilety lotnicze, kolejowe, czy autobusowe. Nasza rodzina żyje corocznie tymi wyprawami, już od grudnia. Czekamy tylko na trzynastkę i działamy. Tym razem opracował bardzo atrakcyjną wyprawę do Singapuru, Malezji, Indonezji ze zwiedzaniem Javy, Bali, Lomboku ,Gili.
I wszystko przez 4 tygodnie układało się doskonale. To co zaplanowaliśmy- zrealizowaliśmy Doznaliśmy niezwykłych wzruszeń i satysfakcji. Zdobyliśmy dwa wulkany: Bromo i Ijen, poznaliśmy ekscytującą kulturę wyspy Bali, zobaczyliśmy rajskie plaże na wyspie Lombok. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko obecności córki i jej męża. I to się spełniło. 4 sierpnia, moja córka wraz ze swoim mężem doleciała szczęśliwie do nas. Cieszyliśmy się, że resztę wakacji spędzimy już razem. Pokazaliśmy im urocze plaże Lomboku, a w szczególności niezwykłą plaże Kokosową, na której można było zobaczyć przepiękne muszle Przydaczni Olbrzymiej, największego gatunku małża na świecie. Zjedliśmy przepyszną kolację w małej restauracyjce i pojechaliśmy do naszego hoteliku.
Był 5 sierpnia godzina 19:46 wszyscy byliśmy na zewnątrz budynku i planowaliśmy następny dzień wakacji. Mąż wyczuł to pierwszy, krzyknął –,, Trzęsienie, trawnik, gleba!”. Najpierw myślałam, że żartuje, ale po sekundzie też to poczułam, silne drganie ziemi i narastający przeraźliwy dźwięk, który był wszędzie i paraliżował. Rzuciliśmy się na trawnik, leżąc chwyciłam córkę za rękę. Ziemia drgała i falowała podrzucając nami jak piłeczkami na wysokość około pół metra. Przewody elektryczne zostały zerwane, zrobiło się nagle ciemno. W powietrzy widać było tylko iskry, zaczęły spadać dachówki, cegłówki. Indonezyjka, która mieszkała obok nas wpadła w panikę, podniosła się z trawnika i chciała biec w stronę budynków. Mój mąż w ostatniej chwili złapał ją za nogi i przewrócił na trawnik. Córka zaczęła płakać, trzymając się za ręce, modliłam się, żeby to się skończyło, żebyśmy przetrwali. Nie wiem ile to dokładnie trwało, ale dla nas to była wieczność. Nagle wszystko ucichło . Mieliśmy nie wiele czasu. Wiedzieliśmy, że za chwilę mogą nastąpić wstrząsy wtórne. Odwróciłam się w kierunku naszego domku, widok był przerażający, ale musieliśmy tam wejść i zabrać paszporty, pieniądze i rzeczy. Mąż całą siłą wypchnął drzwi i przez małą szczelinę dostaliśmy się do naszego pokoju. Na naszym łóżku leżał strop i pozostałości po telewizorze. Zerknęłam w kąt pokoju gdzie powinien stać stolik nocny, był cały. Na stoliku leżała moja komórka i etui od okularów, a w nim różaniec z wizerunkiem Hanny .Chwyciłam komórkę ,założyłam różaniec na szyję i zaczęliśmy z mężem odrzucać strop, żeby dostać się do naszych rzeczy, na szczęście strop był z karton-gipsu, a nie z betonu. Udało nam się odzyskać najważniejsze rzeczy i dokumenty Trwało to może trzy lub cztery minuty. Wybiegliśmy na zewnątrz .Tam spotkaliśmy chłopców z recepcji z latarkami, którzy sprawdzali czy wszyscy żyjemy. Poinformowali nas, że musimy natychmiast iść do punktu ewakuacyjnego, który jest położony na zboczu góry, ponieważ wystąpiło zagrożenie tsunami. Podczas rozmowy z chłopcami z recepcji przyszło wtórne trzęsienie ziemi. Trwało krócej, ale znów leżeliśmy na ziemi, czując jej falowanie, drgania i przerażający skowyt. Kiedy ustąpiło, zaczęliśmy uciekać w stronę punktu ewakuacyjnego. Tam już było mnóstwo ludzi i panowała totalna dezinformacja i panika. W pewnym momencie kazali nam uciekać na szczyt góry, a więc najprawdopodobniej idzie tsunami. Więc ich posłuchaliśmy. W trakcie wspinania się na szczyt góry przychodziły wstrząsy wtórne. Wspinaliśmy się jednak mimo, że ziemia obsuwała nam się z pod nóg. Podczas jednego ze wstrząsów zobaczyłam w ostatnim momencie zerwaną gałąź, która leci w moim kierunku. Zasłoniłam instynktownie ręką oko. Byłam oszołomiona. Wokół było ciemno, wspinałam się za ludźmi, ale ich nie rozpoznawałam. Szłam tylko w górę. Pogubiłam się z rodziną. Na szczycie wróciła świadomość. Zorientowałam się że jestem sama bez rodziny. Towarzyszyła mi tylko myśl, że muszę ich odnaleźć. Jakiś Niemiec, podświetlił komórką moją twarz i zobaczył, że krwawię. Dał mi chusteczkę, wytarłam twarz i chciałam wracać do rodziny, nie puścili mnie. Kazali mi czekać, aż odwołają tsunami.
Były to najgorsze chwile w moim życiu. Nie wiedziałam czy spotkam jeszcze moją rodzinę. Zaczęłam się modlić . Po godzinie ktoś otrzymał SMSa, że możemy schodzić . Podczas zejścia jakieś 100 metrów od miejsca, w którym byłam, zobaczyłam światło komórki, a w nim twarz Szymona, męża mojej córki
Cieszyłam się, że wszyscy żyjemy, ale wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec trzęsień. Czekaliśmy na wzgórzu całą noc. Modliłam się do Hani, żeby pozwoliła nam przetrwać i powrócić do domu.
Wydostać się z wyspy było bardzo trudno. Koczowaliśmy na lotnisku przez 3 dni, doświadczając kilku wstrząsów wtórnych i paniki . Przetrwaliśmy . Udało nam się wszystkim wrócić do kraju.
Trzęsienie ziemi o magnitudzie 6,9, które nawiedziło wyspę Lombok, było jednym z najgorszych w historii tej wyspy. Zginęły 563 osoby, a rannych zostało 1477 osób.
My dzięki opatrzności Boskiej i wstawiennictwu Hanny Chrzanowskiej żyjemy!
Różaniec długo nosiłam na szyi, ale niestety rozerwał się . Pozostał mi tylko obrazek z wizerunkiem Hanny i kilka paciorków.

Beata

Cud za wstawiennictwem Hanny Chrzanowskiej

W czasie śpiączki pewnej chorej przyśniła się Hanna Chrzanowska. Uśmiechała się i zapewniała: „Wszystko będzie dobrze”. A wszystko to za sprawą pobożnych pielęgniarek z Krakowa. Oto historia cudu, który został zatwierdzony przez Watykan.

Cud, o którym tu mowa, miał miejsce w Krakowie. Mieście, z którym Chrzanowska była wielorako związana rodzinnie oraz zawodowo. Choć urodziła się w Warszawie (1902 r.), to do Krakowa przyjechała mając zaledwie 8 lat i tam podjęła najważniejszą życiową decyzję: o zostaniu pielęgniarką.

W czasach II Rzeczpospolitej przebywała raczej w Warszawie lub na stypendiach zagranicznych. Ale od momentu wybuchu II wojny światowej już do końca życia przebywała w Krakowie. Tam podjęła współpracę najpierw z kard. Adamem Sapiehą, potem zaś z kard. Karolem Wojtyłą.

Dzięki życzliwości przyszłego papieża Hannie Chrzanowskiej udało się zrealizować swój pomysł pielęgniarstwa parafialnego. Polegał on na tym, aby chorym z parafii była świadczona pomoc nie tylko w formie posługi księdza lub darów materialnych, lecz także pracy pielęgniarki. A ponieważ sama Hanna była bardzo religijna i codziennie uczestniczyła w mszy świętej, starała się także o to, aby była ona odprawiana również w domach obłożnie chorych.

Jej aktywności nie zahamowała nawet choroba nowotworowa. Zmarła w 1973 roku, a 25 lat później rozpoczął się proces beatyfikacyjny. W 2015 r. ogłoszono dekret o heroiczności jej życia i cnót. Do beatyfikacji brakowało tylko cudu. Obecnie za cud uznano nadzwyczajne wydarzenie z 2001 r.

Wtedy bowiem 66-letnia kobieta doznała wylewu krwi do mózgu, połączonego z jednoczesnym lekkim zawałem serca. Efektem był paraliż obu nóg i jednej ręki. Jej stan był na tyle katastrofalny, że nie nadawała się do operacji. Dlatego też przewieziono ją na oddział zachowawczy.

Tam z chorą nie było kontaktu, a personel utrzymywał jedynie jej czynności wegetatywne: oddychanie, bicie serca itd. Nie dawano kobiecie dużych szans na przeżycie. Gdyby jednak nawet nie umarła i odzyskała przytomność, to i tak na zawsze pozostałaby jej „pamiątka” po wylewie i zawale: osłabienie siły i zasięgu sparaliżowanych wcześniej nóg i ręki, czyli ich niedowład; zaburzenia mowy oraz ciągła hospitalizacja.

Wszystko jednak skończyło „happy endem”. W czasie śpiączki chorej przyśniła się Hanna Chrzanowska. Uśmiechała się i zapewniała: „Wszystko będzie dobrze”.

Wkrótce kobieta wybudziła się ze śpiączki, a zaskoczeni lekarze stwierdzili, że ich pacjentka nie tylko normalnie mówi, ale też rusza unieruchomionymi do tej pory kończynami. Leczenie trwało jeszcze jakiś czas, ale mieszkanka Krakowa wróciła do zdrowia.

Dlaczego jednak akurat w tej konkretnej sprawę zainterweniowała przyszła błogosławiona? Otóż uzdrowiona kobieta miała koleżankę pielęgniarkę. W dniu, w którym miały miejsce opisane wyżej nieszczęśliwe wydarzenia (wylew i zawał) pielęgniarka ta uczestniczyła w comiesięcznej mszy świętej odprawianej z prośbą o beatyfikację Hanny Chrzanowskiej.

Na te msze chodziły głównie członkinie Katolickiego Stowarzyszenia Pielęgniarek i Położnych. Do niego należała również wspomniana pielęgniarka. Ona też wezwała zgromadzone na Eucharystii koleżanki z wymienionego Stowarzyszenia do odmówienia nowenny w intencji uzdrowienia chorej 66-latki z Krakowa za przyczyną sługi Bożej Hanny Chrzanowskiej.

Nowenna rozpoczęła się od razu, czyli zaraz po apelu w tej sprawie. I była skuteczna, jak dowodzi fakt niespodziewanej poprawy stanu osoby, za którą się modlono. A ponieważ Chrzanowska była pielęgniarką, można powiedzieć, że swoim wstawiennictwem uczyniła przysługę koleżankom po fachu.

Dodajmy na koniec, że ten artykuł powstał w dużej mierze dzięki uprzejmości ks. Andrzeja Scąbra. referenta ds. kanonizacji archidiecezji krakowskiej. Udzielił on bowiem chętnie informacji niezbędnych do opisania cudu dokonanego za przyczyną Hanny Chrzanowskiej. Ks. Scąber zdementował również informację funkcjonującą w internecie, jakoby osobą, która dała podstawy do beatyfikacji Hanny Chrzanowskiej był niewierzący mężczyzna, który po cudownym uleczeniu z tętniaka mózgu nawrócił się na katolicyzm.

Artykuł ukazał sie na portalu Aleteia